środa, 13 maja 2015

Jak ujarzmiliśmy astmę

Dzisiaj kontynuuję temat alergii. Jak wspominałam w poprzednim poście, temat dotyczy całej naszej trójki. Żółwia nie liczę, bo nie wiem, czy te zwierzaki mogą być na coś uczulone ;) Jak wyczytałam w mądrych internetach, kiedy oboje rodziców ma alergię, dziecko ma 72% szans na to, że to paskudztwo odziedziczy. I niestety Gabistworek dostał od nas w "spadku" te przykre dolegliwości.






To właśnie takie paskudy są w głównej mierze przyczyną naszych męczarni. Tak, to roztocza swego czasu spędzały nam sen z powiek. I to dosłownie, ponieważ przez nocne ataki astmy nie mogliśmy spokojnie spać.
Zaczęło się jeszcze przed drugimi urodzinami, kiedy Gabiszonek zaczął łapać częste infekcje. Wiadomo, dzieci chorują, nie da się tego uniknąć. Zaczęło nas jednak zastanawiać to, że nawet zwykła infekcja wirusowa z minimalnym katarkiem, bez gorączki, kończy się okropnym, długo trwającym kaszlem. Potem doszły do tego ataki kaszlu w nocy nawet kiedy nie było infekcji. Silny kaszel atakował, kiedy Gaba sobie pobiegała albo zmęczyła się, np w zabawie. W zimie, kiedy wychodziliśmy na mroźne powietrze, praktycznie od razu zaczynały się duszności. Wyglądało to tak, że rano, 5 minut po wyjściu do przedszkola szłam z mocno kaszlącym dzieckiem (często oglądali się za nami ludzie, bo nie wyglądało to wesoło), ewentualnie niosłam ją na rękach żeby jak najmniej się męczyła, co minimalizowało kaszel. W przedszkolu panie wiedziały, że Gaba nie przychodzi chora, tylko ma astmę i dzięki temu nikt nie robił problemu. Nie chcieliśmy zostawiać jej w domu, izolować od dzieci. Gabson jest wyjątkowo towarzyskim dzieckiem i nie chodzenie do przedszkola byłoby dla niej przykre.
Trafiliśmy na wspaniałą panią alergolog, która dobrała leki i dała mnóstwo informacji na temat tej choroby. Nebulizowaliśmy Gabiszona codziennie, czasem nawet dwa razy dziennie. Poprawy po nebulizacjach nie było. Próbowaliśmy leków doustnych, które dają podobno świetne efekty - niestety, Gaba ich nie tolerowała i trzeba było odstawić. Według pani doktor, jest nadzieja, że objawy się zmniejszą kiedy skończy się sezon grzewczy. Jest to najgorszy sezon dla osób uczulonych na roztocza, które dzięki kaloryferom fruwają w powietrzu jeszcze bardziej niż zwykle. I stało się. Już od dwóch miesięcy jesteśmy bez nebulizacji. Gaba nie kaszle prawie wcale. Nebulizator schowany do szafy i wcale nie tęsknimy  za wieczornym dwudziestominutowym warczeniem. Moje dziecko biega, skacze, szaleje tak jak lubi i nic jej nie jest. Astma opanowana!

Jak to się stało?
Pomijając nebulizacje, które na pewno dużo dały, najbardziej pomogło zastosowanie się do restrykcyjnych zasad:

  • usunęliśmy z mieszkania wszelkie dywany i zasłony, które są siedliskiem roztoczy. Gabrysia wie, że nie może bawić się za zasłonami i skakać po łóżkach czy fotelach kiedy odwiedzamy znajomych;
  • kupiliśmy antyalergiczną pościel, którą można prać w 95 stopniach;
  • często wycieram kurze, oczywiście wtedy, kiedy nie ma w pobliżu Gabistworka;
  • ulubioną przytulankę piorę w 95 stopniach w pralce - musi być supermocna, że to wytrzymuje ;). Inne pluszowe zabawki co jakiś czas mrożę. Tak tak, można nieźle się zaskoczyć otwierając zamrażarkę i znajdując tam pluszaka, o którym się zapomniało;
  • w sezonie grzewczym utrzymywaliśmy temperaturę 20 stopni - większa temperatura sprzyja rozwojowi roztoczy. Dla mnie było to bardzo trudne, ponieważ jestem strasznym zmarzluchem;
  • praktycznie cały czas wietrzymy mieszkanie, zwłaszcza Gaby pokój.

Teraz pozostaje dalej stosować się do zasad, cieszyć się wiosną i latem (na szczęście alergia na pyłki i koty Gaby nie dotyczy) i mieć nadzieję, że przy następnym sezonie grzewczym ataki astmy nie wrócą.




A jak jest u Was? Jak wygląda Wasza walka z alergią?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz